Reklamacja wg HTC

15 Nov 2011 20:36

Jak część z moich czytelników już wie, ekran LCD w moim HTC Desire rozlał się, ot tak, bez wyraźnej przyczyny. Rano działał, by po pół godzinie nagle pęknąć i się rozlać. Smutek, ale przecież od tego jest reklamacja, aby takie sprawy rozwiązać. Postanowiłem więc ową usterkę na gwarancji oddać.

Na początku się nieco wahałem, bo jak to wynika z mojego doświadczenia związanego z reklamowanymi produktami, producent zawsze stara się winę zrzucić na użytkownika. Jednak pomyślałem, że skoro firma jest niepolska, to pewnie ma wyższe standardy traktowania klienta, co zresztą potwierdził krótki research w internecie dotyczący wymiany pękniętych ekranów LCD w telefonach tejże firmy na gwarancji, z którego wynikało, że o ile faktycznie nie było w usterce winy klienta, to ową wymianę przeprowadzają.

Zadzwoniłem na hot-line HTC, gdzie opisałem sprawę. Wpierw zaproponowano mi restart ustawień telefonu, no ale co zrobić — procedury — tak samo w Netii zawsze mówili, żeby sprawdzić ustawienia Firewalla Windowsa, nawet jeśli dokładnie opisuję pomiędzy którymi routerami brzegowymi wg traceroute'a giną moje pakiety ;-). No nic, wyjaśniłem, że jestem świadomy, że to usterka mechaniczna, a nie softowa i już się nie upierali przy tym resecie ;-).

Potem poproszono mnie o wykonanie zdjęć ekranu, co uznałem za dobry znak — ktoś faktycznie przejmuje się moim losem i chce się zająć moim smutnym telefonem. Wykonałem zdjęcia, przesłałem i po niedługim czasie dostałem info, że mogą mi załatwić transport do serwisu, gdzie zostanie rozpatrzona gwarancja. Jeśli uszkodzenie wynikło z mojej winy (a wiem najlepiej, że nie), to będę musiał jednak pokryć koszty kuriera. W tym momencie robi się nieco niemiło, bo brzmi to jak typowy zniechęcacz klientów. Na pewno sporo ludzi się wystraszy ewentualnych kosztów, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy producent reklamację rozpatrzy pozytywnie, czy nie.

No ale w moim przypadku nie ma się czego bać. Uszkodzenie wyraźnie nie było z mojej winy, skoro nawet tego telefonu w czasie gdy nastąpiło nie dotykałem, więc poprosiłem o zamówienie kuriera. Przygotowałem z 6 kartek różnych dokumentów (opis uszkodzenia, kartę zgłoszenia sprawy — co ciekawe wysłane w formacie TIFF — i kartę adresową dla kuriera), zawinałem telefon w bąbel folię i zostawiłem Marcie, aby przekazała tę paczuszkę kurierowi.

Nie ukrywam, że byłem ciekawy rozwoju sytuacji. Od dzisiaj mam dzięki kumplowi zastępczy telefon, ale jego milczenie podpowiedziało mi, że jeszcze sobie poczekam na jakąś odpowiedź. Jednak po powrocie do domu znalazłem na mailu informację z serwisu. Jednak szybka reakcja. Niestety wiadomość, którą dostałem to ani przyjęcie do serwisu, ani odpowiedź na zgłoszenie gwarancyjne, a kosztorys naprawy! WTF??!?!?!?! Trochę mnie zlewa ile kosztuje naprawa, bo ma za nią zapłacić producent, tak?

Dodatkowo proszą o wypełnienie danych do faktury i w przypadku nieodpowiedzenia w ciągu dni zastrzegają prawo do obciążenia kosztami. No i tu się robi chamsko.

Postanowiłem zadzwonić do HTC i wyjaśnić sprawę. Mówię o co biega, że wysłałem na gwarancji a dostałem kosztorys naprawy do zaakceptowania zamiast decyzji o rozpatrzeniu gwarancji i, że nie było to najmilsze. W infolinii dostałem informację, że skoro dostałem kosztorys to "na pewno" technicy sprawdzili telefon i "zgodnie z wytycznymi firmy HTC" przebadali telefon i stwierdzili, że uszkodzenie mechaniczne zaistniało z mojej winy. To dość daleko idąca dedukcja.

Potem nastąpiła wymiana poglądów na temat pęknięć ekranów LCD ("one NIGDY nie pękają same", ciekawe, a mój niby to co?), później na temat poinformowania mnie na temat kosztów kuriera. Rozmowa prawie nie miała końca, ale ja swoje, oni swoje.

Kilka faktów:

  • Pan, który pracuje w HTC "od wielu lat" jest pewien, że ekrany LCD "NIGDY nie pękają same"
  • Pani, która pracuje z tamtym Panem, która mi załatwiła kuriera dostała zdjęcia telefonu oraz jednoznaczną informację, że ekran LCD jest pęknięty i rozlany
  • ta sama Pani, miała wyraźną informację, że interesuje mnie wyłącznie wymiana ekranu na gwarancji producenta
  • Pani poinformowała mnie, że JEŚLI zostanie stwierdzone, że uszkodzenie nastąpiło z mojej winy, to będę musiał zapłacić za kuriera

Teraz zgodnie (mam nadzieję) z logiką i zdrowym rozsądkiem:

  1. Telefon ma pęknięty LCD, o czym Państwo HTC wiedzą
  2. Skoro ekrany LCD nigdy nie pękają same, to wiadomo, że pęknięcie nastąpiło z mojej winy
  3. Chcę telefon oddać na gwarancji, ale skoro usterka jest z mojej winy, to wiadomo, że gwarancja będzie odrzucona
  4. Jeśli gwarancja będzie odrzucona, to nie ma sensu proponować kuriera z zastrzeżeniem, że zostanę obciążony kosztami JEŚLI to będzie moja wina. Oni już wiedzą, że jest to moja wina, więc od razu wiedzą, że będę musiał zapłacić za kuriera, czego nie chcę, skoro telefon chcę reklamować, a nie naprawić na swój koszt.

To dlaczego to robią? Naciąganie klienta na koszty? Brak komunikacji w zespole? A może jednak każdy element ma z jakimś prawdopodobieństwem pęknąć, więc faktycznie gwarancja może być rozpatrzona pozytywnie — ale wtedy mówienie z całą pewnością, że ekrany LCD nie pękają jest bardzo nieprofesjonalne i nierzetelne.

Może miałem tylko pecha, ale wkurwienie na firmę zostanie i mój następny smartfon to już nie będzie HTC (którego musiałbym szczerze polecić, gdyby nie ten incydent).

Przypomina mi się też jeden raport na temat polskich sprzedawców i kupujących. O ile kupujący w Polsce są jednymi z najuczciwszych na świecie, to sprzedający na każdym kroku kantują kupującego. Ile razy już czytałem o tym, aby omijać polskie oddziały firm z daleka. A ile razy słyszałem o przypadkach dobrego traktowania klienta? Mnóstwo, ale nigdy w Polsce. A mówię o rekompensowaniu wadliwych laptopów PO gwarancji (Sony), wysyłanie baterii do telefonów komórkowych kurierem do domu klienta BEZ konieczności wysyłania dowodu zakupu (chyba Nokia), wymiana sprzętu wyraźnie uszkodzonego przez klienta łącznie z pokryciem kosztów przesyłki (bez konieczności przedstawienia dowodu, że faktycznie tyle to kosztowało) uszkodzonego urządzenia do US czy UK (Amazon).

I przypomina mi się jak raz kupiłem sobie laptopa sprowadzonego z US, wiedząc, że w ramach usterki nie mam żadnej gwarancji. Wtedy stwierdziłem, że szansa, że coś się faktycznie stanie jest niewielka, a ta gwarancja w Polsce jest gówno warta, bo w Polsce zawsze wpierają, że usterka jest winą klienta. Dzisiaj się jeszcze bardziej utwierdziłem w tym przekonaniu.

Comments: 3

Wieści Z Pyrlandii

08 Nov 2011 19:10

Blog prawie umarł, więc czas tchnąć weń nieco życia.

Pomimo różnych plotek, wciąż pracuję w Grupie Allegro, ale już nie nad samym serwisem Allegro.pl (te ostatnie przerwy w działaniu, to więc wyraźnie nie moja robota), tylko nad ciekawym nowym tajnym sajtem, o którym opowiem może tochę więcej jak tylko wystartuje. Na razie nie chcemy go zbytnio rozgłaszać.

Obecnie jestem trochę chory, więc będę pewnie kilka dni siedział/leżał w łóżku, co powinno mi dać trochę czasu na zapoznanie się z ciekawymi rzeczami dziejącymi się wokół frameworka Symfony, który jest ostatnio obiektem moich fascynacji. Wychodzi na to, że wszystko co pochodzi od Fabiena Potenciera jest świetne i przenosi to co dotychczas było zarezerwowane dla "fajnych" języków programowania wprost do PHP. Czasem nawet jest to zrobione fajniej niż w oryginale.

Weźmy taki microframework Silex. Pozwala stworzyć aplikację WWW w jednym pliku (jeśli w PHP 5.4 faktycznie znajdziemy wbudowany serwer HTTP, to już w ogóle będzie super wygodne rozwiązanie). Silex jednak jest bardzo rozszerzalny i modularny, co sprawia, że może być ciekawym rozwiązaniem nie tylko na malutkie projekty ale i te trochę większe, a może i całkiem duże. Taki framework nie narzucający zbyt wiele konwencji może być fajny dla nowego nietypowego projektu.

Kolejna moja ostatnia fascynacja to MongoDB. Jest to fajna rzecz w czasach, gdzie duże projekty oparte o bazy SQL-owe shardują dane na kilka różnych baz danych i celowo rezygnują z kluczy obcych i transakcji, żeby zyskać na wydajności. Ponadto często w pracy z relacyjną bazą danych denerwująca jest konieczność ustalania z góry kolumn, które mają się znaleźć w tabelach. Często po prostu chcemy w bazie danych zachować obiekty, które mają różne właściwości, których nawet nie znamy na początku rozwoju projektu. Dodawanie kolumn do tabel zwykle nie jest szybką operacją, a może być wręcz operacją blokująca, co jest najgorszą możliwą sytuacją, gdy mamy już całkiem sporo danych w tabeli.

MongoDB zostało owrapowane w całkiem fajny mechanizm (DocumentManger) we wtyczce dla Doctrine. Podejście do obiektów jest tam podobne jak w Javowym db4o. Dla projektów w Symfonowy wsparcie Doctrine dla MongoDB jest dostępne jako bundle — jedną z paczek, z których składa się aplikacja (kod który piszemy w ramach aplikacji — kontrolery, widoki itd. też jest bundlem).

Generalnie trzeba powiedzieć, że w PHP i okolicach zrobiło się ostatnio całkiem ciekawie. Numerki 5.3 i 5.4 wniosły podobny powiew świeżości do tego języka co zmiana 4-ki na 5-kę. Coraz częściej spotyka się różne biblioteki działające tylko z wersją 5.3+, np. świetna biblioteka Imagine do obsługi obrazków wzorowana na Pythonowym PIL.

To chyba na tyle przynudzania. Jak coś jeszcze ciekawego wymyślę, to napiszę :P. Pozdro.

Comments: 0

Carrefour a ceny za litr

21 Aug 2011 17:38

Carrefour ma duże problemy z arytmetyką. Rzućcie okiem na ceny za litr:

Zdjęcia zrobione w Poznańskim Carrefourze w Centrum Handlowym Pestka. List elektroniczny do PIH wysłany, bo niestety obsługa wolała mi zwracać uwagę, że nie można robić zdjęć w sklepie zamiast mnie normalnie wysłuchać.

Comments: 1

Pierwsze Dni W Poznaniu

06 Jul 2011 19:13

Nowe miasto, nowi ludzie, nowa praca, nowe wyzwania…

Zacznę od idiotycznych rzeczy. Po godzinie 20-ej w mieście zapada zmrok. A latarnie uliczne nie świecą. Dlaczego? Cholera wie.

Druga rzecz — przejazdy tramwajowe — niektóre są tak fatalne, że przejeżdżając przez nie z prędkością 30 km/h wybijamy sobie zęby (a przez skrzyżowanie można teoretycznie przejechać z prędkością 70 km/h, bo większość dwupasmówek w Poznaniu ma podniesioną dozwoloną prędkość).

Następnie, egoistyczni kierowcy — ostatnio byłem świadkiem przejazdu karetki pogotowia typu S na sygnale przez skrzyżowanie. Światło dla karetki: czerwone. W poprzek przejechały przed karetką dwa samochody — powiedzmy, że niebezpiecznie byłoby im się zatrzymywać, więc przejechały, po tych dwóch jakiś kierowca z zacięciem rajdowca, pseudosportową Renówką Clio docisnął gaz do dechy i opuścił skrzyżowanie (pomimo początkowo sporego dystansu do pierwszej pary aut) zaraz po tych feralnych dwóch. Myślałem, że karetka już przejedzie, ale nie, z dynamiką wozu z węglem przez skrzyżowanie w poprzek drogi karetki przetacza się jeszcze duże czarne BMW. Karetka przejeżdża dopiero za nim. O ile dobrze kojarzę karetka S jest pierwszą wysyłaną w razie nagłego wypadku, jeśli nie ma dostępnej karetki R. Ta konkretna karetka mogła więc jechać w celu ratowania życia. Gratulacje dla Poznańskich kierowców (dodam, że karetki SĄ słyszalne z daleka, nie wyskakują nie wiadomo skąd). Podobna sytuacja ostatnio ze strażą pożarną. Korek przez który przeciska się straż pożarna. Kierowcy starają się zjechać "w jodełkę" na boki oprócz autobusu wycieczkowego (bo po co) i Renault Clio (jakaś zła passa?) stojącego przede mną (no bo krawężnik był wysoki, więc po co się kłopotać). Pojazd straży ruszył dopiero po włączeniu się zielonego światła i lekkim rozluźnieniu się pasów.

Do grupy kierowców kieruję także następne zażalenie: nieużywanie kierunkowskazów. Rozumiem, że nie zawsze ma się ochotę przesunąć palcem manetkę o te parę centymetrów, ale jeśli zamierzasz przejechać mi 20 cm przed maską zmieniając pas ze skrajnie lewego na skrajnie prawy, to chociaż mignij mi kierunkiem, żebym miał chociaż jakąkolwiek szansę przewidzieć Twój manewr.

I jeszcze jedno, na ogół kierowcy są życzliwi, zmiana pasa nie stanowi żadnego problemu, włączenie kierunkowskazu powoduje niemal natychmiastowe wytworzenie się luki, którą dla zachowania płynności ruchu od razu zajmuję, jednak ostatnio pomimo prawie dojechania do końca kończącego się pasa i trzymania włączonego kierunkowskazu przez cały ten odcinek musiałem dosłownie się wpychać na sąsiedni pas i jeszcze zostałem strąbiony. Ech.

Teraz trochę przyjemniej. Budynek, w którym aktualnie pracuję jest całkiem przyjemny, miejsce jest fajnie i naturalnie oświetlone, praca z dużym projektem całkiem dużym wyzwaniem (podobnie jak praca w Wikidocie). Dostałem już uprawnienia do prawie wszystkich usług, które muszę wykorzystywać w pracy, komputer również pojawił się na moim biurku i poza drobnostkami, które są w trakcie załatwiania wszystko jest fajnie. Podoba mi się, że w moim dziale mogę swobodnie korzystać z narzędzi, dzięki którym praca jest przyjemna i owocna.

Czekam na założenie porządnego Internetu i kablówki. 30 czerwca zacząłem to załatwiać, a dopiero 8 lipca będę miał podłączenie (jak dobrze pójdzie). Trochę sobie lecą w kulki z terminami, no ale co mogę zrobić (dla porównania w Toruniu czas założenia Internetu z Multimediów na starówce to maksymalnie 3 dni robocze). No ale po zasięgnięciu opinii pracowników i Poznaniaków na temat ociągającego się dostawcy, jak również po porównaniu innych ofert, postanowiłem uzbroić się w cierpliwość i poczekać na podłączenie…

W międzyczasie korzystam z Internetu Heyowego (9,08 za "nielimitowany dostęp do Internetu"). Po miłym wspomnieniu wykorzystaniu 1086561666% przyznanego limitu (25 MB/7 dni na próbę za darmo) podczas przeprowadzki do biura na starówce, po przekroczeniu którego prędkość miała spaść do "mniej niż można sobie wyobrazić" kbit/s a nie spadła, zdecydowałem tym razem zakupić pakiet 30-dniowy za te niecałe 10 złotych licząc, że znowu nie przytną przepustowości. Niestety tym razem system obcinania zadziałał już po 120 MB (czyli około 1 dniu korzysztania z netu) i prędkość spadła nawet poniżej tego co przytoczyłem wcześniej. Dodatkowo (co według mnie jest zwykłym chamstwem) Internet przestał być nie tylko szybki ale również polegalny-na (reliable). Połączenia zaczęły się zrywać, nowe połączenia odrzucać a stare stopować na minuty (zamiast po prostu działać baaaaaardzo powoli, co byłoby zgodne z regulaminem i zwykłą kulturą). Na szczęście znalazłem również sposób na poradzenie sobie z tym problemem i zamiast niestabilnego, długo myślącego by potem tylko stimeoutować połączenia, mamy połączenia, które się zrywają dość często, za to już po sekundzie-dwóch od zepsucia. Ponadto łączność jest odzyskiwana w ciągu około sekundy, więc oprócz 2000% większego zużycia klawisza F5 i konieczności wczytywania niektórych stronek po 40 razy, Internet jest w miarę używalny. Tęsknię za stabilnym połączeniem.

Kolejna nieciekawa rzecz: jakiś chuj ukradł mi rower z piwnicy starego mieszkania. Mamy pewne podejrzenia z Martą, bo jest niemal pewne, że zrobił to ktoś, kto wiedział o naszej przeprowadzce (oraz wiedział, którą piwnicę okupowaliśmy). Niech mu się jaja wkręcą w łańcuch za świństwo, które zrobił!

Pozdro dla ekipy z Torunia!

Comments: 7

page 1 of 3123next »
Unless otherwise stated, the content of this page is licensed under Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License